26 listopada 2015

Czekoladowo-marchewkowe muffiny


Wczorajszy dzień był pod znakiem słodkości i cheatowania, ponieważ razem z Tomkiem świętowaliśmy moje imieniny. 
Do pracy przygotowałam smaczne, puchate i wilgotne czekoladowo-marchewkowe muffiny, które wraz z koleżanką z pracy zjadłyśmy na drugie śniadanie, a resztę przygotowanych muffin zapakowałam Tomkowi by zawiózł do siebie do pracy. Niech każdy ma coś słodkiego!

Czekoladowo-marchewkowe muffiny nie wymagają wiele pracy i czasu. Gdyby nie fakt, że posiadam jedną blachę do babeczek, zapewne czas skróciłby się dwukrotnie.




Składniki (12-14 sztuk):
  • 4 jajka
  • 2 szklanki mąki
  • 1,5 szklanki cukru
  • łyżka miodu
  • 2 szklanki startej marchewki
  • 1,5 - 2 łyżek kakaa
  • 0,75 szklanki oleju
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • łyżeczka sody 

Opcjonalnie:

Możemy dodać białą i mleczną czekoladę (rezygnując z miodu)

Polecam dwa sposoby:
  1. Czekolady rozdrabniamy na małe kawałeczki, dzięki czemu będziemy mieli kawałki czekolady w babeczkach.
  2. Roztapiamy czekolady z niewielką ilością śmietany  (na jedną tabliczkę dodaje około łyżki śmietany 30%) i lekko ostudzoną wlewamy do ciasta, dzięki czemu otrzymamy intensywnie czekoladowy smak.
Przygotowanie:

Jak wspominałam wyżej przepis jest bardzo prosty, jak i jego przygotowanie. Wszystkie składniki łączymy ze sobą. Mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Blachę na muffiny wykładamy papilotkami do babeczek i wylewamy ciasto.
Pieczemy około 20 minut w 180 stopniach do tak zwanego suchego patyczka.

Smacznego :)


24 listopada 2015

Przegrane zawody. Porażka? nie sądze ;P

W czwartek brałam udział w zawodach organizowanych przez moją siłownie Naturalfit. 
Były to zawody izometryczne podzielone na damskie i męskie kategorię.Wygrywał zawodnik, który miał najlepszy czas - sumowane wszystkich uzyskanych czasów z każdego ćwiczenia.

Ćwiczenia:
- przeprost tułowia w oparciu o ławeczkę rzymską
- "krzesełko" przysiad izometryczny
- zwis na drążku
- deska

Na pierwszy rzut oka pomyślałam, że luz, bluz i orzeszki, będzie ok. Ale niestety w czwartek było inaczej niż sobie to wyobrażałam. 
By było sprawiedliwie losowaliśmy numery startowe, moim numerem było 4.

Zawody zaczęłyśmy od przeprostu tułowia. 

Dziewczyny przede mną miały czas kolejno 5, 7 i 4 minuty. Przyznam się myślałam, że wytrzymam jakieś 5 minut bez problemu. Niestety problem zaczął się już po minucie. 
Ból kręgosłupa, a dokładnie odcinka lędźwiowego był tak okropny, że ze łzami w oczach wytrzymałam jedynie 3 minuty, a później kolejne 15 minut leżałam na podłodze w pozycji embrionalnej nie mogąc podnieść się i wyprostować. Uczucie, które miałam w trakcie wykonywania przeprostu mogłabym porównać do wyrywania kręgosłupa  z ciała i przypalania metalem. 
Po zakończeniu tej konkurencji wiedziałam, że poległam i przegrałam. Jak miałam mierzyć się z dziewczynami jak najlepszy wynik był 11 minut, a najgorszy 4 minuty. Ja ledwie wytrzymałam 3 minuty:/ 
Ale  nie poddałam się. Wstałam z podłogi, spróbowałam to rozchodzić, rozciągnąć. Przyznam, że niewiele pomogło, ale przystąpiłam do kolejnych ćwiczeń bez wspomnienia nikomu o tym jak boli mnie kręgosłup.



Przysiad izometryczny "krzesełko"

Krzesełko wykonywaliśmy przy oparciu się o klatkę. Przyznam, że za wygodne to nie było. Ściana jest lepsza, bo nie czujesz metalu wbijającego się w plecy. 
Krzesełko wytrzymałam ponad 3 minuty - jeśli dobrze pamiętam 3,20-30 min. Nie ma szału, ale też nie było źle, bo wyniki były w zróżnicowane. Najlepszy wynik ponad 8 minut, a najgorszy 1 minuta. Próbowałam skupić się na oddechu, zamknęłam oczy i myślałam o przyjemnych rzeczach.



Zwis na drążku

Przyznam, że tej konkurencji obawiałam się najbardziej. Co prawda jestem w trakcie nauki podciągania się, ale dopiero jestem w tracie nauki, więc gdzie ja wytrzymam długo wisząc na drążku. Miałam kilka prób przed dniem zawodów. Szału nie było - 44 sekundy. 
Po tym jak poległam na przeproście postanowiłam dać z siebie wszystko, dosłownie wszystko. 
Złapałam się drążka i próbowałam nie ześlizgnąć się i nie puścić. Czułam jak pomógł mi ten zwis na bolący kręgosłup - przyznam, że to ćwiczenie było dla mnie ulgą :)  
Ześlizgnęłam się w chwili jak przekroczyłam 1 minutę. Konkurencję skończyłam na 2 miejscu. Mój wynik 1.01 min, wynik pierwszego miejsca 1.14 min. 

Deska

Był czas kiedy plank był moim znienawidzonym ćwiczeniem - to samo tyczyło się burpees - ale po wielu minutach spędzonych razem próbując poprawić swój wynik w końcu troszkę się polubiliśmy.
Było to ostatnie ćwiczenie jakie miałyśmy wykonać, wszystkie już zmęczone podjęłyśmy próbę wytrzymania najdłużej jak tylko będziemy mogły. Pierwsze dwie osoby odpadły po ponad 2 minutach. Następna byłam ja i koleżanka Paulina. Obie uparte. Obie wiedziałyśmy, że musimy wytrzymać najdłużej jak możemy, bo pierwszą konkurencję obie położyłyśmy. Ustawiłyśmy się odpowiednio i zaczęłyśmy utrzymywać ciało w pozycji deski. Dla mnie zawsze najgorsza jest pierwsza minuta, później jest lepiej. Oczywiście do czasu kiedy ręce zaczynają się ślizgać na macie, stopy rozjeżdżać, a ręce zaczęły drżeć utrudniając utrzymanie pozycji. U mnie nastąpiło to w chwili jak wybiła 3 minuta. Później zaczęłam walkę z moim ciałem. Nie trwała już długo, bo jedynie 30 sekund, ale dla mnie to była jak wieczność. Tym sposobem deska wytrzymałam 3.30 min. To jest o 2.30 minuty dłużej od poporzednich zawodów z marca. 
Pobiłam swój rekord, poczułam, że moja praca jaką włożyła przez te kilka miesięcy opłaciła się i jest realny namacalny dowód! 


Podsumowanie:

Niestety nie stanęłam na podium, niestety nie byłam też w czołówce. Znalazłam się ostatnia. 7 na 7. Ale... 
Wcale nie czuje się przegrana. Wiem co było przyczyną mojego niepowodzenia. Nie wiem czy winą jest wada postawy, coś z kręgosłupem czy może za słabe mięśnie pleców. Wiem, że nie zostawię tego bez wyjaśnienie. Sprawdzę czy z moim odcinkiem lędźwiowym wszystko jest ok i będę wzmacniać tą partie. 
Nie czuje się przegrana bo za każdym  razem dawałam z siebie wszystko, walczyłam do samego końca. Poprawiłam swoje wyniki z poprzednich zawodów. Czuje, że moja praca nie idzie na marne, że wkładam w to całe serce. 
Nie zawsze musimy znaleźć się w czołówce by czuć, że osiągnęło się sporo. Moje koleżanki-rywalki są silnymi, wytrwałymi dziewczynami i cieszę się z ich wyników!

17 listopada 2015

Lunchbox do pracy/szkoły nie musi być nudny!

Bycie na diecie kojarzy się nam z czymś niedobrym, niesmacznym i nieprzyjemnym. Jak słyszymy o redukcji w głowie zapala się nam ostrzegawcza lampeczka krzycząca "zakazy, zakazy, zakazy!!!"
Przyznam, że ja słowo "dieta" zamieniłam na słowo "nawyki". Dzięki temu nie odczuwam presji związanej z byciem na diecie. Staram się wypracować nowe nawyki, które wspomagają moją walkę z kilogramami. 

Pamiętam jak pierwsze dni były dla mnie ciężkie, zastanawiałam się co ja będę jadła w pracy, co będę mogła zabrać by spokojnie zjeść. Wcześniej były to kanapki, czasami jakieś obiady domowe, ale najczęściej brak jedzenia i chodzenie do fastfood na przerwie. A teraz pieczywo poszło w odstawkę więc pierwsza moja myśl była taka, że umrę z głodu i koleżanka z pracy będzie dziwnie się na mnie patrzyła w chwili otwierania pojemnika z kurczakiem. Ojj myliłam się bardzo. Pieczywo zastąpiłam makaronem, kaszą, ryżem, plackami z cukini - czyli hulaj dusza na co masz ochotę i pomysł. Oczywiście do tego jakieś źródło białka - jajka, kurczak, schab, wątróbka, ryba. A do tego jako dodatek warzywa.

Teraz  staram się by moje posiłki w pracy były zróżnicowane i kreatywne. Niestety ubolewam z powodu braku mikrofali w pracy, ale posiłki na zimno też nie są takie złe. Koleżanka z pracy śmieje się ze mnie, że mam czas i pomysły, ale co najważniejsze sama zaczęła przynosić ciekawe i zdrowe posiłki. 



Muszę przyznać, że jednak najczęściej do mojego lunchboxa ląduje kurczak z makaronem razowym. 

Domowy żytni chleb z jajkiem, a do tego ser biały z warzywami 

Leczo z kurczakiem już wcześniej przedstawiałam KLIK


Kotlety mielone bez dodatku bułki i bułki tartej smażone na patelni grillowej. Oboje z narzeczonym uwielbiamy tą wersje kotletów mielonych. 

Pesto... Szybko, łatwo i jak przepysznie! 

Oczywiście wariacji na temat lunchu do pracy jest od groma. Jedynie co nas ogranicza to nasze lenistwo i brak kreatywności. Nie bój się zaangażować i kombinować!

12 listopada 2015

Powrót do treningów po chorobie

Niestety ostatnio dopadła mnie choroba, rozłożyłam się na amen - gardło bolało, okropny kaszel do tego gorączka. Taki stan niestety doprowadził do tego, że musiałam zaprzestać chodzenia na treningi dopóki nie wyzdrowieje. 
Miałam nadzieje, że skończy się na tygodniu wolnego, ale rzeczywistość okazała się brutalna - 2 tygodnie wolnego od siłowni. 
Oczywiście dwa tygodnie choroby odbiło się na mojej wadzę, moim ciele - nie trzymałam diety, zdarzało mi się podjadanie, dobra muszę się przyznać, że chyba tonę cukru pochłonęłam w tym czasie. Co spowodowało brutalne +2kg na wadzę. 
Ok, było małe potknięcie i zamiast użalać się nad sobą zabieram się do ciężkiej roboty. Koniec z marudzeniem, przekładaniem, kombinowaniem. Czas wrócić na odpowiednie tory. 
W końcu każdemu z nas zdarzą się porażki.



Upadamy po ty by wstać i iść dalej ze zdwojoną siłą 


Po tych dwóch tygodniach nieobecności na siłowni pierwszy trening okazał się ciężki i wymagający dla mięśni, dlatego nie forsowałam się zbytnio, by móc na drugi dzień funkcjonować. Oczywiście, że wkurzałam się w duchu na siebie, że nie jestem w stanie zrobić wszystkiego tak jak wcześniej - mniejsze ciężary, mniej powtórzeń, krótsze czasy ćwiczeń, ale wiedziałam, że wkurzanie i poddawanie się nic mi nie pomoże. Dlatego powoli wracam do formy.
W końcu nie mogę tak zostawić tego + 2 kg, trzeba wziąć się w garść i wrócić do dobrych, zdrowych nawyków i do treningów 4 razy w tygodniu. Samo nic się nie zrobi!
Wiem, że każdy z nas ma chwilę zwątpienia i zapewne gdy widzimy na wadzę +2kg po naszej nieobecności na treningach i nietrzymaniu diety zaczynamy denerwować się, myśleć, że to wszystko nie jest warte naszej pracy itp. To wcale nie jest prawda!
Każdy z nas ma chwilę zwątpienia, ale nie możemy się poddawać.

Sięgajmy po gwiazdy i kreujmy swoje życie według naszych marzeń



10 listopada 2015

Omletowe love



Muszę przyznać, że bardzo lubię rozpieszczać mojego narzeczonego. Nie są to wielkie prezenty, wspaniałe rzeczy ale są to malutkie czyny, które świadczą o miłości i wsparciu. W końcu w związku każdego dnia powinniśmy okazywać sobie jak ważna jest dla nas druga osoba. Czasami jest to wielki bukiet róż, innym razem jest to zwykły całus w czoło, a jeszcze innym dobra kawa z rana.

W niedziele rano postanowiłam umilić Tomkowi poranek śniadaniem do łóżka. Jego mina i radość z takiej niespodzianki była bezcenna.
Zaserwowałam mu torcik omletowy z białym serem i cukrem, a dla siebie z białym serem i powidłami śliwkowymi babci Zosi.



Składniki na dwie porcje:

  • 4 jajka
  • 2 łyżki stołowe mąki gryczanej
  • szczypta soli
  • szczypta cukru
  • szczypta proszku do pieczenia

Mąka gryczna:

Jeśli obawiacie się czy będziecie używać mąki gryczanej zamiast kupować całego kilograma polecam zmielić w młynku kasze gryczaną nieprażoną biała. Mielić tyle czasu by otrzymać sypką mąkę.


 Przygotowanie:

Białka z solą ubić na sztywną masę, dodawać po jednym żółtku i delikatnie mieszać. Następnie powoli wsypywać mąkę z proszkiem do pieczenia i cukrem delikatnie mieszając łyżką tak by utrzymać spienioną wcześniej masę.
Ważne by omlety smażyć na gorącej patelni, dlatego zawsze chwilę odczekiwałam z nalewaniem nowej masy na patelnie.
Ciasto jest bardzo delikatnie dlatego musimy uzbroić się w spokój :)
 
Smacznego :)

9 listopada 2015

Wyprawa po spodnie

Muszę przyznać, że nienawidzę chodzić na zakupy ubraniowe. Zawsze chodzę po sklepach zła, spocona i w dodatku rzadko kiedy wychodzę z tym co sobie upatrzyłam.
Wczoraj razem z Tomkiem pojechaliśmy na zakupy w poszukiwaniu spodni dla mnie. Wszystkie, które miałam w szafie są już na mnie za duże, więc chcąc uczcić swój sukces chciałam zakupić nowe spodnie. Podekscytowana tym, że wreszcie będę mogła zakupić coś w rozmiarze 38 pojechałam do centrum handlowego.

Wyprawa na zakupy okazała się koszmarem, który na szczęście miał swój happy end.
Na moich ostatnich zakupach zawsze do przymierzalni brałam spodnie w rozmiarze 42, teraz widząc swoje efekty oczywiście wybierałam rozmiar 38.
Dumna ze swojego nowego rozmiaru poszłam do przymierzalni - już koszmarnie spocona - w radosnym humorze zaczęłam przymierzać i wtedy zonk!
Pierwsze spodnie okazały się lekko przyciasne, drugie w ogóle nie przeszły przez łydki, inne zatrzymały się na udach, kolejne tworzyły płaskodupie. Z każda para przymierzanych spodni humor pogarszał się jeszcze bardziej.
Już nie było radości tylko irytacja.
Swoje stare spodnie miałam dużo za duże, a nowe okazują się za małe.
Wściekła na siebie, na otoczenie, coraz mocniej spocona, zaczęłam wątpić w swoje efekty, myśleć, że jednak chyba powinnam wrócić do swoich starych, znoszonych spodni o rozmiarze 42.
Na szczęście po jakimś czasie trafiłam na spodnie, które były dla mnie - rozmiar 38, pupa wygląda dobrze. A z kolejnego sklepu wyszłam z druga parą w rozmiarze 36 i bluzką S.


I to są właśnie te sytuację przez które nie lubię zakupów. Człowiek się stara, widzi efekty, chce to uczcić i gdybym nie była uparta to skończyłabym zakupy ze świadomością, że nic nie osiągnęłam co oczywiście nie jest prawda.
Wszystko winą jest to, że rozmiar rozmiarowi nigdy nie jest równy.
A my musimy pamiętać by nie wątpić w nasze ciężko wypracowane efekty!




6 listopada 2015

Odchudzone leczo

Leczo jest idealna potrawą na jesienną porę. Niestety przygotowanie zajmuje nam troszkę czasu, ponieważ konieczne jest gotowanie tak długo by wywar z warzyw wyparował, zostawiając nam gęste leczo. Ale mogę zapewnić, że czas który włożyliśmy w przygotowanie tej potrawy zostanie nam wynagrodzony smakiem.




Składniki:

  • papryka zielona
  • papryka żółta
  • papryka czerwona
  • pomidory
  • cukinia
  • czosnek 
  • papryka chili
  • kurczak 
  • sól
  • pieprz
  • zioła - bazylia, oregano i zioła prowansalskie  
  •  
Przygotowanie: 

Pomidory parzymy i obieramy ze skórki. Paprykę, pomidory, cukinie kroimy i wrzucamy do garnka.
Gotujemy na małym gazie często mieszając tak by nie przywarły do spodu. Dodajemy sprasowany czosnek, cienko pokrojoną paprykę chili i przyprawy według uznania. Kurczaka doprawiamy solą i pieprzem i smażymy na patelni na małej ilości tłuszczu. Gdy warzywa będą lekko miękkie wrzucamy kurczaka i zostawiamy gotując na małym ogniu. Ja zawsze tak długo gotuje aż uzyskam gęstą masę dzięki temu nie muszę używać dodatkowo zagęszczać koncentratem bądź mąką.

Leczo możemy podawać z wieloma dodatkami bądź samo. Ja zazwyczaj serwuje z ryżem.



Smacznego!