Muszę przyznać, że nienawidzę chodzić na zakupy ubraniowe. Zawsze chodzę po sklepach zła, spocona i w dodatku rzadko kiedy wychodzę z tym co sobie upatrzyłam.
Wczoraj razem z Tomkiem pojechaliśmy na zakupy w poszukiwaniu spodni dla mnie. Wszystkie, które miałam w szafie są już na mnie za duże, więc chcąc uczcić swój sukces chciałam zakupić nowe spodnie. Podekscytowana tym, że wreszcie będę mogła zakupić coś w rozmiarze 38 pojechałam do centrum handlowego.
Wyprawa na zakupy okazała się koszmarem, który na szczęście miał swój happy end.
Na moich ostatnich zakupach zawsze do przymierzalni brałam spodnie w rozmiarze 42, teraz widząc swoje efekty oczywiście wybierałam rozmiar 38.
Dumna ze swojego nowego rozmiaru poszłam do przymierzalni - już koszmarnie spocona - w radosnym humorze zaczęłam przymierzać i wtedy zonk!
Pierwsze spodnie okazały się lekko przyciasne, drugie w ogóle nie przeszły przez łydki, inne zatrzymały się na udach, kolejne tworzyły płaskodupie. Z każda para przymierzanych spodni humor pogarszał się jeszcze bardziej.
Już nie było radości tylko irytacja.
Swoje stare spodnie miałam dużo za duże, a nowe okazują się za małe.
Wściekła na siebie, na otoczenie, coraz mocniej spocona, zaczęłam wątpić w swoje efekty, myśleć, że jednak chyba powinnam wrócić do swoich starych, znoszonych spodni o rozmiarze 42.
Na szczęście po jakimś czasie trafiłam na spodnie, które były dla mnie - rozmiar 38, pupa wygląda dobrze. A z kolejnego sklepu wyszłam z druga parą w rozmiarze 36 i bluzką S.
I to są właśnie te sytuację przez które nie lubię zakupów. Człowiek się stara, widzi efekty, chce to uczcić i gdybym nie była uparta to skończyłabym zakupy ze świadomością, że nic nie osiągnęłam co oczywiście nie jest prawda.
Wszystko winą jest to, że rozmiar rozmiarowi nigdy nie jest równy.
A my musimy pamiętać by nie wątpić w nasze ciężko wypracowane efekty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz