24 listopada 2015

Przegrane zawody. Porażka? nie sądze ;P

W czwartek brałam udział w zawodach organizowanych przez moją siłownie Naturalfit. 
Były to zawody izometryczne podzielone na damskie i męskie kategorię.Wygrywał zawodnik, który miał najlepszy czas - sumowane wszystkich uzyskanych czasów z każdego ćwiczenia.

Ćwiczenia:
- przeprost tułowia w oparciu o ławeczkę rzymską
- "krzesełko" przysiad izometryczny
- zwis na drążku
- deska

Na pierwszy rzut oka pomyślałam, że luz, bluz i orzeszki, będzie ok. Ale niestety w czwartek było inaczej niż sobie to wyobrażałam. 
By było sprawiedliwie losowaliśmy numery startowe, moim numerem było 4.

Zawody zaczęłyśmy od przeprostu tułowia. 

Dziewczyny przede mną miały czas kolejno 5, 7 i 4 minuty. Przyznam się myślałam, że wytrzymam jakieś 5 minut bez problemu. Niestety problem zaczął się już po minucie. 
Ból kręgosłupa, a dokładnie odcinka lędźwiowego był tak okropny, że ze łzami w oczach wytrzymałam jedynie 3 minuty, a później kolejne 15 minut leżałam na podłodze w pozycji embrionalnej nie mogąc podnieść się i wyprostować. Uczucie, które miałam w trakcie wykonywania przeprostu mogłabym porównać do wyrywania kręgosłupa  z ciała i przypalania metalem. 
Po zakończeniu tej konkurencji wiedziałam, że poległam i przegrałam. Jak miałam mierzyć się z dziewczynami jak najlepszy wynik był 11 minut, a najgorszy 4 minuty. Ja ledwie wytrzymałam 3 minuty:/ 
Ale  nie poddałam się. Wstałam z podłogi, spróbowałam to rozchodzić, rozciągnąć. Przyznam, że niewiele pomogło, ale przystąpiłam do kolejnych ćwiczeń bez wspomnienia nikomu o tym jak boli mnie kręgosłup.



Przysiad izometryczny "krzesełko"

Krzesełko wykonywaliśmy przy oparciu się o klatkę. Przyznam, że za wygodne to nie było. Ściana jest lepsza, bo nie czujesz metalu wbijającego się w plecy. 
Krzesełko wytrzymałam ponad 3 minuty - jeśli dobrze pamiętam 3,20-30 min. Nie ma szału, ale też nie było źle, bo wyniki były w zróżnicowane. Najlepszy wynik ponad 8 minut, a najgorszy 1 minuta. Próbowałam skupić się na oddechu, zamknęłam oczy i myślałam o przyjemnych rzeczach.



Zwis na drążku

Przyznam, że tej konkurencji obawiałam się najbardziej. Co prawda jestem w trakcie nauki podciągania się, ale dopiero jestem w tracie nauki, więc gdzie ja wytrzymam długo wisząc na drążku. Miałam kilka prób przed dniem zawodów. Szału nie było - 44 sekundy. 
Po tym jak poległam na przeproście postanowiłam dać z siebie wszystko, dosłownie wszystko. 
Złapałam się drążka i próbowałam nie ześlizgnąć się i nie puścić. Czułam jak pomógł mi ten zwis na bolący kręgosłup - przyznam, że to ćwiczenie było dla mnie ulgą :)  
Ześlizgnęłam się w chwili jak przekroczyłam 1 minutę. Konkurencję skończyłam na 2 miejscu. Mój wynik 1.01 min, wynik pierwszego miejsca 1.14 min. 

Deska

Był czas kiedy plank był moim znienawidzonym ćwiczeniem - to samo tyczyło się burpees - ale po wielu minutach spędzonych razem próbując poprawić swój wynik w końcu troszkę się polubiliśmy.
Było to ostatnie ćwiczenie jakie miałyśmy wykonać, wszystkie już zmęczone podjęłyśmy próbę wytrzymania najdłużej jak tylko będziemy mogły. Pierwsze dwie osoby odpadły po ponad 2 minutach. Następna byłam ja i koleżanka Paulina. Obie uparte. Obie wiedziałyśmy, że musimy wytrzymać najdłużej jak możemy, bo pierwszą konkurencję obie położyłyśmy. Ustawiłyśmy się odpowiednio i zaczęłyśmy utrzymywać ciało w pozycji deski. Dla mnie zawsze najgorsza jest pierwsza minuta, później jest lepiej. Oczywiście do czasu kiedy ręce zaczynają się ślizgać na macie, stopy rozjeżdżać, a ręce zaczęły drżeć utrudniając utrzymanie pozycji. U mnie nastąpiło to w chwili jak wybiła 3 minuta. Później zaczęłam walkę z moim ciałem. Nie trwała już długo, bo jedynie 30 sekund, ale dla mnie to była jak wieczność. Tym sposobem deska wytrzymałam 3.30 min. To jest o 2.30 minuty dłużej od poporzednich zawodów z marca. 
Pobiłam swój rekord, poczułam, że moja praca jaką włożyła przez te kilka miesięcy opłaciła się i jest realny namacalny dowód! 


Podsumowanie:

Niestety nie stanęłam na podium, niestety nie byłam też w czołówce. Znalazłam się ostatnia. 7 na 7. Ale... 
Wcale nie czuje się przegrana. Wiem co było przyczyną mojego niepowodzenia. Nie wiem czy winą jest wada postawy, coś z kręgosłupem czy może za słabe mięśnie pleców. Wiem, że nie zostawię tego bez wyjaśnienie. Sprawdzę czy z moim odcinkiem lędźwiowym wszystko jest ok i będę wzmacniać tą partie. 
Nie czuje się przegrana bo za każdym  razem dawałam z siebie wszystko, walczyłam do samego końca. Poprawiłam swoje wyniki z poprzednich zawodów. Czuje, że moja praca nie idzie na marne, że wkładam w to całe serce. 
Nie zawsze musimy znaleźć się w czołówce by czuć, że osiągnęło się sporo. Moje koleżanki-rywalki są silnymi, wytrwałymi dziewczynami i cieszę się z ich wyników!

6 komentarzy:

  1. Nieważne jest zajęte miejsce jeżeli tylko robi się coś co się kocha, sprawia przyjemność, daje dużo radości i wspaniałych wspomnień. Poza tym to motywacja żeby pracować nad sobą i daje kopa do działania! :-) Ja Tobie i tak serdecznie gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze to stawać się z dnia na dzień lepszą wersją siebie - idziesz w bardzo dobrym kierunku :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najważniejsze że robisz to wszystko dla siebie. A patrząc na wynik pierwsza jesteś ale od drugiej strony więc nie ma się czym załamywać :) Pozdrawiam niezdecydowana-dziewczyna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. moim zdaniem jeżeli jedno ćwiczenie wywołało taki ból nie powinnaś ryzykować kolejnych. zdrowie najważniejsze.

    też nie uważam, żeby 7 miejsce na 7 to była porażka. tyle osób w ogóle nie podjęło wyzwania! wszystkim, którzy spróbowali należą się wielkie gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ból mogło wywołać nie poprawne wykonanie ćwiczeń i pozycja w której przebywałaś przez ten czas. Jednak nie rozwija się ten kto stoi w miejscu, a każda porażka jest nawozem sukcesu. Nie poddawaj się i walcz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuje Wam za słowa wsparcia! Dzięki podejmowaniu nowych wyzwań możemy sprawdzać swoje możliwości i dążyć do wyznaczania sobie nowych celów i bicia już osiągniętych rekordów.
    Dokładnie, najważniejsze to nie poddawać się :)

    OdpowiedzUsuń